Z dzienniczka Maurycego…
Był piątek trzynastego, styczeń, godzina 15.02. Zbrodnia zdawała się nawet nie nadchodzić, lecz jednak. Razem z Jankiem bawiłem się moimi pluszakami, było aż zbyt spokojnie. Janek miał mojego misia Gacka w ręce i niestety… oderwał mu oczko. Ujrzałem to i zdrętwiałem. Czułem, jak serce idzie mi do gardła, przecinając przełyk. Czułem, jak oczy robią się szkliste, ale serce płonie. Czułem, jak twarz przygotowuje się do ukazania swoich emocji, a przepona, gotowa do wybuchu, czeka, aby wytoczyć ciężkie działa i wprawić struny głosowe w ruch. Czułem smutek i złość. Janek w tym samym momencie spojrzał mi w oczy i to był jego błąd. Przejrzałem go. Widziałem, co czuje. Strach i niepewność zaczęły wylewać się z niego na wierzch. Zdał sobie sprawę ze swojego czynu i tego, co zaraz nastąpi. To było już nieuniknione. Szykował się do ucieczki, lecz było za późno. Usta już miałem otwarte a dźwięk, niczym szarańcza zaczął się ulatniać. Janek wybuchł niepochamowanym płaczem…